Kolejny dzień utwierdził mnie w przekonaniu,
że planowanie wycieczek w moim przypadku nie ma większego sensu, bo ostatecznie
przypadkiem po drodze odkryję bardziej intrygujące miejsce, w którym postanowię spędzić tyle czasu, że zabraknie
go na zrealizowanie wcześniejszego planu. Chociaż niedziela oferuje darmowe wejście
do wielu muezów po godzinie piętnastej, między innymi do Museu Picasso, Museu
d'Historia de Barcelona i Museu Maritim, styczniowe słońce wręcz
prosi się o dłuższy spacer, dlatego rezygnuję z zastrzyku kulturalnego i kieruję
się do Parc de Ciutadella.
W ogóle nie żałuję swojej decyzji, gdyż już po
chwili jestem absolutnie zauroczona tym miejscem! Jest to park, w którym
można spotkać mnóstwo inspirujących i różnych ludzi, a jednocześnie
zupełnie nie odczuć jego zatłoczenia. Park, w którym choć życie tętni, można
poczuć się bezpiecznie i spokojnie. Park, który zachwyca swoimi ukrytymi zakamarkami. Park, który tak naprawdę nieświadomie tworzą
ludzie. Park, w którym po prostu czuć magię i szczęście.
Gdybym mieszkała w Barcelonie, co weekend przychodziłabym tu czytać książkę.
Chodziłabym tu na romantyczne spacery.
Bądź po prostu siedziała na ławce,obserwując
szczęśliwych ludzi.
Tak jak te obce sobie
osoby, których psy nagle zaczęły się ze sobą bawić, a właściciele nawiązali
ze sobą kontakt i wybrali się na wspólny długi spacer (nie, nie śledziłam ich, natknęłam
się na nich godzinę później w innym miejscu). Scena jak ze '101 Dalmatyńczyków',
ciekawe co było później?
Idąc dalej, mijam ludzi z uroczymi zajawkami, takimi
jak żonglowanie, czy stanie na głowie. Kiedy widzę takich ludzi, myślę
sobie, że muszą być ciekawi, bo komu w dzisiejszych czasach chce się robić takie
rzeczy? Kto czyta coś w Internecie i nagle postanawia sobie stanąć na głowie, albo
rzuca kumplom propozycję pożonglowania sobie w parku zamiast melanżu w
plenerze?


Nagle zza drzew wyłania się piękna fontanna, w której promienie słońca
srebrzyście odbijają się od tafli błękitnej wody.
Obok fontanny ludzie tańczą salsę w altanie.
Muzyka radośnie roznosi się po parku.

Patrząc na ojca
z synkiem na łódce, myślę o tym, jak wspaniały i niezapomniany moment
będzie to dla tego chłopca. Gdziekolwiek spojrzę, uśmiech pojawia się na mojej
twarzy.
Proszę starszego Pana, aby zrobił mi poniższe zdjęcie. Jedno krótkie
pytanie zamienia się
w godzinny dialog o jego podróżach po świecie, córce, która wydała trzy książki
o polityce po powrocie z Libanu oraz decyzji, aby przeprowadzić się ze Stanów do
Barcelony na stare lata. Bardzo miły i podbudowujący dialog z zupełnie obcą osobą.
Uwielbiam zaczepiać ludzi.
Z parku
idę do Museu Picasso, które jednak okazuje się stratą czasu. Godzina
oczekiwania w kolejce, głód i zmęczenie zupełnie pozbawiają mnie
jakiegokolwiek zachwytu malarzem, który zresztą nigdy nie wzbudzał we mnie większej admiracji.
Żałuję, że nie wybrałam innego muzeum. Potrzebuję odpoczynku, więc siadam na
ławce w porcie i robię ludziom zdjęcia w ruchu.
Wieczorem wybieramy się z Karoliną i Markiem, aby
zobaczyć pokaz Font magica, ale okazuje się, że chociaż w sezonie odbywa
się on codziennie, w styczniowe niedziele fontanna jest nieaktywna. Za dnia
zazwyczaj wygląda to tak:
Jednak nieaktywna również ma swój urok.
Przede wszystkim-brak ludzi. Wspinamy się, aby usiąść przed muzeum, skąd
podziwiamy nocną panoramę Barcelony. Niestety mój aparat nie robi zbyt
profesjonalnych zdjęć po zmierzchu.


Później wjeżdżamy na dach galerii handlowej
nieopodal, aby zobaczyć widok z innej perspektywy.
Robimy głupie zdjęcia cieniom.
Wersja pierwsza: karły.
Wersja druga: karły syjamskie.
0 komentarze:
Prześlij komentarz