Nie od razu polubiłam Vigo. Pierwszy
tydzień był dla mnie bardzo ciężki. Wybierając to miasto, wiedziałam, że
nie będzie słonecznie, a jednak po kilku wspaniałych dniach w Barcelonie
łudziłam się, że przywita mnie piękna pogoda. Jednak położenie nad oceanem w
północnej części Hiszpanii wiąże się z deszczową porą od grudnia do marca. 'No
cóż, lepszy deszcz i +15C niż śnieg w Poznaniu, przyzwyczaję się'-myślę
sobie na lotnisku i idę odebrać bagaż, ale jak się okazuje, bagażu nie ma!
'Tylko nie panikuj, na pewno się znajdzie'-uspokajam się w myślach-'co
najwyżej stracę wszystkie ulubione ubrania'. Wszystkie bagaże zostały
już odebrane, a mojego nadal nie ma. Czas przemówić po hiszpańsku, bo
przecież w Galicji nikt nie mówi po angielsku. Jak powiedzieć 'zgubić'?
Fuck, nie pamiętam! Jak powiedzieć 'nie mogę znaleźć'? Przez ten cały stres
zapominam podstawowych czasowników, 'ogarnij się Kaśka!'-mówię sama do
siebie. 'Pardona me, mi luggage es no aqui!' uff.. wydukałam
coś w Spanglishu (Spanish+English). Pani biegnie zatrzymać samolot, robi się
małe zamieszanie, sprawdzają moje bilety. Po jakimś czasie okazuje się, że
bagaże z Barcelony nie zostały jeszcze wypakowane. Upokorzona i zawstydzona
przepraszam pracowników, odbieram swój niezagubiony bagaż i czym prędzej
kieruję się do wyjścia. Tam na szczęście czeka na mnie mój buddy, czyli opiekun
z organizacji ESN, więc razem jedziemy na uczelnię. Okazuje się, że uniwersytet
znajduje się na górze, więc dojazd z centrum zajmuje pięćdziesiąt minut. Leje
deszcz, zatykają mi się uszy od zmiany ciśnienia, wciąż czuję się
upokorzona sytuacją na lotnisku. Na dodatek na miejscu okazuje się, że jestem
zapisana na Uniwersytet Ekonomiczny. Świetnie. Cóż za niefortunny początek z
pozoru cudownej wyprawy! Tak mniej więcej wygląda pierwszy tydzień na
Erasmusie: bieganie z papierkami, denerwowanie się planem zajęć, kiedy okazuje
się, że przedmioty mają mniej punktów ECTS niż powinny, poszukiwanie zajęć w
języku angielskim, bełkotanie w języku hiszpańskim w sekretariacie. Na
szczęście ludzie w Galicji są przemili i bezinteresownie pomocni, więc nie
muszę szukać mieszkania, ponieważ znalazł mi je wcześniej znajomy, który
jest z Vigo, a w Poznaniu przebywa na Erasmusie. Okazuje się, że mieszkam
w samym centrum miasta obok Rua Churruca, czyli ulicy z klubami. Kiedy wchodzę
do mieszkania, witają mnie moje nowe współlokatorki: Carolina, Angela i Judit. Trzy wspaniałe i przekochane Hiszpanki,
które pomagają mi przetrwać pierwsze ciężkie dwa tygodnie. Carolina i Judit
studiują translatorykę, więc bez problemu się dogadujemy, ale komunikacja
z Angelą jest dla mnie wyzwaniem.Kiedy ja
mówię po angielsku, ona odpowiada po hiszpańsku i tak czasem rozmawiamy
kilka godzin. Szybki i przyjemny sposób na naukę języka. Kiedy nie rozumiem,
kiwam głową, udając, że wiem o co chodzi i lecimy dalej. Pomimo tego przez
pierwsze pół miesiąca czuję się samotna i zagubiona, deszczowa pogoda sprawia,
że popadam w depresję, nie chce mi się wychodzić z domu i poznawać nowych
ludzi, ale miewam też momenty euforii. Dwubiegunowość? Dziwię
się, bo przecież jestem otwartą i wesołą osobą, a jednak tutaj czuję
się jakoś nieswojo. Irytują mnie te wszystkie sztuczne dialogi 'Cześć, skąd
jesteś? Co studiujesz? Dlaczego Vigo, a nie Bali? blaaaa blaaa
blaa...'. Wiem, że takie rozmowy są nieuniknione, ale po prostu nie chce
mi się w nich uczestniczyć. Dlatego postanawiam przeczekać ten drętwy
okres, spędzając czas z moimi współlokatorkami w salonie, nawet, kiedy nic nie
rozumiem i unikając erazmusowych spotkań. Jednak kiedy rozpoczynają się moje
zajęcia z hiszpańskiego i poznaję kilka interesujących osób, zaczynam częściej
wychodzić i próbujemy razem bełkotać po hiszpańsku. I nagle, po
dwóch tygodniach zupełnie zmieniam swoje podejście i zaczynam bardzo doceniać to
miejsce. Co więcej, jestem tym miejscem absolutnie zauroczona i zupełnie
nie żałuję swojej decyzji! Nocą Vigo
tętni życiem! Nigdzie wcześniej nie spotkałam tak otwartych, przemiłych i
pomocnych ludzi! Ludzie z erasmusa są naprawdę interesujący. Widoki zapierają
dech w piersiach. I nawet wjeżdżanie na górę nie jest już udręką, kiedy mam
zajęcia z nativami, a co najważniejsze, pogoda z dnia na dzień jest coraz
lepsza. Jednak o tym napiszę kiedy indziej, bo trochę za bardzo się rozpisałam.
Mama i tak po trzech zdaniach przewinie na dół, zatem czas na zdjęcia.
Spacery po plaży z psem sprzyjają zawieraniu nowych znajomości.
Playa Samil. Cudownie jest obserwować przenikanie się chmur, ich stopniowe znikanie, wyłanianie się znienacka słońca, które już po chwili zasłoni ciemnoszara chmura. Niebo w Vigo jest zachwycające, oczywiście kiedy nie pada. Chociaż sztorm też chętnie zobaczę.
0 komentarze:
Prześlij komentarz