Madryt-część pierwsza.

Kiedy w zeszłym tygodniu dodałam post Carnival Street Fashion, nie wspomniałam, że w Galicji karnawał obchodzi się bardzo hucznie, a wszyscy studenci i uczniowie kilka dni wolnego. Co więcej, okazało się, że wydział translacji ma aż dwa tygodnie przerwy, więc zaraz po karnawale postanowiłam wybrać się do Madrytu. Pociąg w jedną stronę kosztuje 50 euro, więc postanowiłam zorganizować blablacar i tym sposobem wraz z moimi towarzyszkami zamknęłyśmy się w tej cenie w obie strony, a do tego było wesoło, ale zacznę od początku.


Wyruszamy w piątek rano z Olgą i Karoliną. Okazuje się, że kierowca jest bardzo rozgadany,  więc pięciogodzinna podróż mija bardzo szybko. Po drodze mijamy piękne ośnieżone góry. Na miejscu jedziemy na uniwersytet, gdzie nasz couchsurfer daje nam klucze do mieszkania. Idir okazuje się bardzo gościnnym gospodarzem, oddaje nam dużą sypialnię, a sam śpi w salonie, więc jesteśmy bardzo pozytywnie zaskoczone.  Pijemy powitalne piwo i idziemy zwiedzać. Okazuje się, że niepotrzebnie kupiłyśmy bilet na dziesięć przejazdów, bo mieszkamy w centrum, pięć minut od Palace Real.



Palace Real od tyłu. Takie profesjonalne z nas turystki, że dopiero wracając z imprezy, zorientowałyśmy się, że poszłyśmy od złej strony. Na pocztówkach zresztą też podejrzanie wyglądał. Każdemu, kto nie jest dobrze zorganizowany, polecam wybrać się do sklepu z pamiątkami i przejrzeć pocztówki, zawsze znajdzie się tam coś wartego zobaczenia. Wtedy można podpytać ludzi, gdzie iść. Dobry i sprawdzony sposób, żeby czegoś nie przegapić.








Dziecko na smyczy.



Obrazy na Plaza Mayor.



Psy są zbyt mainstreamowe.





Banksy.




Madryt, w odróżnieniu od Barcelony, jest bardzo przestrzenny. Pomimo wysokich budynków, nie czuć ścisku, bo są od siebie bardziej oddalone, a uliczki nie są tak wąskie. Nie ma tu też tak wiele turystów, lecz ulice są bardzo zatłoczone. Jednak w czasie lunchu trudno jest znaleźć lokal z jedzeniem w przystępnej cenie, gdzie można usiąść. Podczas weekendu w dzielnicy La Latina ludzie jedzą na stojąco, ściśnięci jak w klubie.  Generalnie ceny są zdecydowanie wyższe, nie dla polskiego studenta na Erasmusie. Na przykład, w Vigo churroz można zjeść za niecałe 3 euro, w Madrycie płacimy 4,5. Oczywiście zależy też od lokalizacji restauracji, przypuszczam, że w mniej turystycznych miejscach ceny są niższe, ale komu chce się wyjeżdżać z centrum, żeby iść na lunch. Dlatego jeśli ktoś decyduje się na Erasmusa w Madrycie, lepiej to przemyśleć. 




Doniczkowa obsesja.




Z Plazy Mayor kierujemy się na Gran Via, taką londyńską Piccadilly, czyli ulicę ze sklepami. Niby tylko sklepy, ale potrafią zrobić spore wrażenie, na przykład H&M, który wygląda jak pałac.









Często żałuję, że w klubach w Vigo nie puszczają takiej muzyki, jak w sklepach, tylko komercyjne piosenki.


Minimalistyczna Bershka.


Kamienico-wieżowiec.


Pierwszy dzień mija niesamowicie szybko, zmęczenie podróżą i spacerowaniem zmusza nas do powrotu do domu, gdzie pijemy wino z Idirem i słuchamy jego opowieści o podróżach. Postanowiłam przybliżyć Wam jedną z nich, bo jest bardzo wzruszająca.

Kiedy Idir mieszkał w Zimbabwe, postanowił wybrać się na wyspę, która słynie z pięknej plaży i nieziemskich widoków. Zanim wsiadł do łodzi, spotkał parę, której zaproponował, żeby popłynęli tam jedną łodzią. Na miejscu poznał osiemdziesięcioletniego dziadka, który popalając jointa, opowiedział mu historię swojego życia. Dziadek mieszka sam na wyspie, chociaż na lądzie ma co najmniej dziesięć żon w kilku wioskach. Każdą z nich od czasu do czasu odwiedza, zostawiając jej pieniądze na utrzymanie dzieci. Dzieci natomiast ma tyle, że nie potrafi ich nawet policzyć.  Kilkanaście lat wcześniej przyszła do niego kobieta z dzieckiem w rękach, mówiąc, że to on jest ojcem i domagając  się pieniędzy. Jednak bohater naszej historii nie pamiętał tej kobiety, więc wyrzekł się syna. Po kilku dniach, wróciła ona na wyspę ze wsparciem ze swojej wioski, aby udowodnić, że to jego syn. Wszyscy ludzie krzyczeli: nie widzisz jaki on jest podobny? Jak możesz się wyrzekać swojego syna? Ostatecznie mężczyzna zaakceptował ten fakt i zostawił kobiecie darowiznę. Po opowiedzeniu tej historii, dziadek wskazał palcem na młodzieńca, który przypłynął tą samą łodzią z Idirem i powiedział: spośród wszystkich moich synów, jedynym, który mnie kiedykolwiek odwiedził i wciąż odwiedza na stare lata, jest ten, którego się wyrzekłem i jego wnuki.

Historia bardzo wzruszająca i przypominająca o tym, że wszyscy ludzie są tacy sami. Chociaż ten dziadek był nagim przedstawicielem plemienia, potrzebuje wsparcia i miłości tak, jak wszyscy cywilizowani ludzie. Tą oto historią kończę dzisiejszy post, jednak po poniedziałkowym egzaminie dodam ciekawszą relację z Madrytu.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Blogger news

Blogroll

About