Green and spacious Madrid


Dziś zacznę od absolutnego hitu w Hiszpanii, czyli Vivir mi vida (dosłownie ‘żyć moim życiem’,  ja  bym to przetłumaczyła  na  ‘korzystam z życia’).  Piosenka ma ponad 75mln wyświetleń na youtubie i każdy mieszkaniec Hiszpanii ją zna i podśpiewuje. 


A skoro mowa o życiu, przejdę do wyrażenia ‘życie jak w Madrycie’. Oczywiście moja czterodniowa wycieczka nie wystarczy, żeby się przekonać jak tam się mieszka, jednak mogę podzielić się swoimi obserwacjami. Jeśli miałabym opisać Madryt w pięciu słowach, byłyby to: przestronny, czysty, zatłoczony, słoneczny, sportowy. Przestronny ze względu na architekturę i rozmieszczenie budynków oraz wiele parków. Czysty nie tylko ze względu na brak śmieci, ale i brak starych kamienic, kolorowe i nowe budynki. Zatłoczony, bo kiedy chciałyśmy zjeść lunch, ponad dwadzieścia restauracji i tapas barów było tak pełnych, że ludzie jedli na stojąco, więc dopiero po godzinie znalazłyśmy stolik. Słoneczny mówi sam za siebie,  25 stopni na początku marca to spełnienie marzeń. Sportowy, bo gdziekolwiek się nie pójdzie, można zobaczyć ludzi, którzy biegają, jeżdżą na rowerze, deskorolce, rolkach, hulajnodze, a nawet machają mieczami. Dlaczego nie wspomniałam nic o nocnym życiu, z którego to miasto słynie? Po całodniowym zwiedzaniu mało kto ma siłę iść tańczyć do klubu, zwłaszcza jeśli planuje wstać wcześnie rano, a w Hiszpanii wychodzi się na imprezę około 2 w nocy. Dlatego też wieczory spędzałyśmy pijąc Sangrię z naszym couchsurferem.

Madryt-część pierwsza









Park de Retiro to miejsce, które trzeba odwiedzić, będąc w Madrycie!

















Pod wejściem Palacio de Cristal...






Park ten to nie tylko miejsce, w którym można się zrelaksować, ale również zobaczyć różne wystawy w małych galeriach. W tej bardzo podobało mi się samo wnętrze galerii i jej przestrzeń, padające światło i rozmieszczenie obrazów. 









A po długim spacerze można odpocząć, wypożyczając łódkę, która w ciągu tygodnia kosztuje jedynie 6 euro za 45 minut, a w weekend 7,5. Fantastyczny pomysł na randkę, czy weekendowy chillout. 


Nagle zauważamy Bradleya Coopera i Ryana Goslinga!!! Jako kapitan statku, biorę wiosła i czym prędzej podpływamy zagadać. Mała sesja zdjęciowa z  Londyńczykami i zabawna pogawędka umilają nam dzień.


Potem idziemy na wystawę o terroryzmie. Chwila zadumy i smutku.






Czas na tapas! 







Palacio Real, z którego rodzina królewska się wyprowadziła, bo stwierdziła, że jest za duży.


Miszmasz architektoniczny!


Protest pracowników Coca Coli.



Muse el Prado jest tak ogromne, że trzeba by się tam wybrać conajmniej sześć razy, żeby wszystko zobaczyć. Olga była wniebowzięta, ja wolę contemporary art.







 Olga i Karolina w nowoczesnej części miasta.


Churroz!


Droga powrotna… Na szczęście kierowca z blablacar miał wprawę i poradził sobie z wymianą opony w dziesięć minut!


4 komentarze:

  1. Przy swoim pierwszym pobycie w Madrycie wiekszosc czasu spedzilam w Prado! Wyciagnal mnie w koncu owczesny facet, ktoremu sie palic chcialo :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja po całodniowym zwiedzaniu miasta resztką sił zwiedzałam Prado, po dwóch godzinach się poddałam i wyszłam na churrozy. Niby od zwiedzania można schudnąć, jak się chodzi cały dzień, ale nie w Hiszpanii.. Za dużo dobrych-złych przekąsek czyha za rogiem :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Desde luego no falto de nada.... Un beso desde Murcia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ta piosenka brzmi bardzo podobnie do "C'est la vie" http://www.youtube.com/watch?v=5dWeeUIZFgA . Piękne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń

 

Blogger news

Blogroll

About